Parę dni temu wróciliśmy z krótkiego wypadu za wschodnią granicę. Ciężko było doczekać do wakacji, tym bardziej, że w tym roku będzie chyba bardziej on- niż off-road. W każdym razie spakowaliśmy namiot i ciepłe śpiwory i najpierw w Bieszczady. W niedzielę wieczorem zagościliśmy na nieczynnym polu namiotowym pod Smerekiem. Pogoda ładna, ale wiało. I wiało tak do końca wyjazdu. Poza tym śniegu brak. W poniedziałek kurs PKS do Cisnej i stamtąd w 7 godzin, rozgrzewkowo, przez Jasło i Okrąglik doszliśmy do auta w Smereku. Na górze już było sporo śniegu, ale i lodu na szlaku. I dużo wiało. Chcieliśmy wymięknąć i w Ustrzykach Górnych wbić się na jakiś nocleg, ale tanie noclegownie pozamykane, a na te po 40zł szkoda kasy. Tak więc nieczynne pole namiotowe w Bereżkach... Wtorek to tranzyt w Czarnohorę. Niby tylko 350km a i tak dojechaliśmy po ciemku, Ale po kolei. Na granicę wjeżdżam spokojny . Wszystko mam OK. Aż gość ze straży granicznej woła mnie i mówi: "Mamy problem. W dowodzie jest Opel Monterey, a na tabliczce Isuzu!" Masakra! jaki brak kompetencji. I wiedzy. Pół godziny czekania, wizyty kilku gości ze straży, przesłuchanie mnie z historii marki i ...oddają dokumenty. Na moje pytanie czy już wszystko w porządku, odpowieź: "nie, ale jedźcie". Myślę se, fajnie ,ale czy nas potem wpuszczą? Ukraińcy tylko pytali jaki silnik i czy mam blokady
Za granicą zakup hrywien i tankowanie . Hrywny - za 100zł mamy 600hr, tankujemy na nasze po 2.44/l Dziury takie jak sprzed 5 lat, kiedy jechałem tam ostatnio. Jedno co dobre i inne niż wtedy to policja, której wcale nie interesujemy Ostatnie kilometry robimy po ciemku. Ciężkie drogi. Na wjeździe do Parku, pod Zaroślaka płacimy parę hrywien i Strażnik mówi:" nie idźcie na Howerlę". Ale dobrze wie po co tam jesteśmy
Pod sam hotel nie jestem w stanie się wdrapać, tyle lodu na drodze. Ale trochę walczac wjeżdżam na ostatni parking i tam rozkładamy namioty. Musimy je okopać śniegiem, żeby nie odlecieć. Wstajemy rano przed wschodem słońca. Wszak Howerla zimą to jakieś jednak wyzwanie, chcemy mieć zapas czasu. Ruszamy z zapałem przez las. Scieżka wydeptana. Niestety powyżej lasu ścieżki nie ma. Zawiana śniegiem. Ale mamy nawigację, jest OK. Niestety już pod szczytem Małej Howerli odpuszczamy. Raki jeszcze chcą się wbijać w lód, ale nie mamy czekanów i w razie jakiegoś upadku szanse przeżycia są praktycznie zerowe Do tego strasznie wieje, co też dobrze na nas nie wpływa. No cóż. Odwrót. Jesteśmy przy samochodzie ok 13tej i zaczyna jeszcze padać deszcz. Dobrze, że odpóściliśmy. Krótka burza mózgów. Na offroad za ciężko - lód i mokry śnieg. Na góry za ciężko - lód i silny wiatr. Więc plan C. Mołdawia- rekonesans, czy warto.
Jedziemy. Ale drogi nadal fatalne i niechcąć jechać w ciemnościach idziemy spać na polu niedaleko Czerniowca. Rankiem śmigamy na granicę. Też bez problemowo. Dokumenty, parę pytań, opłata winietki (ok 160hr na tydzień) i witaj Mołdawio! Fajny kraj. Mimo, że nie ma gór, a najwyższy szczyt ma 430m npm, jest malowniczo. Pagórki, jeziorka itp. Ludzie jak w Rumunii, tylko dogadać się można, bo po Rosyjsku. Zaglądając w parę miejsc krajobrazowych po drodze dojeżdżamy do Balanesti i podjeżdżamy ostro walcząc w błocie pod szczyt o tej samej nazwie. Tam robimy chyba najbardziej widokowy nocleg z całego wyjazdu. Naprawdę ładnie I jest to też jedyny nocleg z ujemną temperaturą (-3). Nawet pod Howerlą na prawie 1200m npm mieliśmy w namiocie +2.
Rano spokojny zjazd z górki, w Parlita skromne zakupy i w drogę. Mamy do domu 1200km. Granica z UA bardzo szybko. Gnamy dalej, przez Lwów. Z..biste miasto! Jesteśmy tam po zmroku, ale jest świetnie. Trzeba tam wrócić kiedyś na parę dni. Na granicy (po zakupach oczywiście i tankowaniu) jesteśmy ok 21szej. Polacy ostro trzepią, więc spędzamy tam prawie 2 godz. Tym razem u nas spokojnie. Zmiana kierowcy i do domu. Przed piątą jesteśmy wreszcie umyci i w łóżku...
Przejechane 2489km, spalanie - kto by liczył przy tych cenach
Fajnie było...